Najnowsze posty

Chociaż pieniądze szczęścia nie dają...

...to realizacja wielu planów ich wymaga! Dzisiaj tekst o moich planach i pragnieniach, czyli robi się naprawdę osobiście. Pamiętacie, że kiedyś narzekałem na konsumpcjonizm? Czas wyjść na hipokrytę tego roku!

Mam wiele kosztownych planów, marzeń i pragnień. Ba, podejrzewam, że niewiele mniej od przeciętnej istoty ludzkiej! A jeśli do przyziemnych zachcianek dodamy jeszcze te o wiele bardziej odległe, to milion złotych byłby za mały do ich realizacji. Mogę się pocieszać tylko tym, że jakkolwiek radosne byłoby zakupienie sobie kilku rzeczy z tej długiej listy, to szczęście w życiu zapewniają mi zupełnie inne rzeczy. W tym, rzecz jasna, niematerialna część marzeń, do których realizacji dążę.

Seattle
Zacznijmy od czegoś, co wielu z was pewnie ma gdzieś z tyłu głowy - marzę o podróży! I to nie byle jakiej - zaczynając od Petersburga, przez Moskwę, zaliczając przejażdżkę kolejną transsyberyjską i trafiając do Chin. Po spędzeniu miesiąca w Państwie Środka z ciekawości poświęciłbym jeszcze dwa tygodnie Korei - zarówno tej z P w nazwie, jak i tej z P w nazwie. A stąd bliska droga do Stanów Zjednoczonych i Seattle. Stan Waszyngton (nie mylić z Dystryktem Kolumbii i stolicą USA) od zawsze mnie fascynował. Ostatni przystanek to minimum miesiąc w Kanadzie. Mnogość kultur, historii i cywilizacji. Mentalność w każdym z tych rejonów świata jest diametralna różna od naszej per zachodniej/europejskiej i warta zgłębienia.

W krajach znajdujących się na mojej podróżniczej liście jest więcej do poznania i zobaczenia, niż pozostało czasu wolnego w całym moim życiu. Taktuję to jako dawkę doświadczeń, które wymagają wygospodarowania przynajmniej 6 miesięcy na całą podróż. Mimo to zwiedzanie i tak odbędzie się wtedy po łebkach. Koszta? Strach wnikać, takiej góry pieniędzy prawdopodobnie jeszcze na oczy nie widziałem. Szczególnie, że nie wszędzie wystarczy mi namiot, którego i tak specjalnie nie lubię. Jestem z tych wygodnickich, niestety. Hotele, motele czy nawet domowe noclegi to dla mnie minimum standardu życia, który pozwala mi na odczuwanie komfortu.

Mimo to mam nadzieję, że chociaż bliżej 50-siątki na karku uda mi się ustabilizować budżet i odbyć taką tour życia. Aczkolwiek wtedy mam nadzieję, że zamiast dwóch Korei przyjdzie mi odwiedzić jedną - Zjednoczoną.

Seattle
Podróż życia za nami, więc mogę przejść do czegoś o wiele bardziej przyziemnego. Czegoś, co należy do kategorii drobnych marzeń-zachcianek i czegoś, co tak naprawdę ciężko nazwać mi marzeniem. Chciałem komercji, więc mam komercję, huh? Możliwość pracy na dobrym MacBooku w połączeniu z towarzystwem iPhone i iPada to kosztowna sprawa i zwykłe gadżeciarstwo, o którym myślę niemal codziennie. Z drugiej strony jest to jednak praca w kompleksowym systemie urządzeń, co przekłada się na mobilność i skuteczną pracę w, chociażby, tramwaju czy pociągu. Czy jednak naprawdę potrzebuję akurat elektroniki z logiem jabłuszka w swoim życiu? Nie. Póki posiadam tańsze i skuteczne odpowiedniki prawdopodobnie nie porwę się na takie wydatki. Mimo, że w moim zamiłowaniu do technologii zawsze będę chciał się na to skusić. Może jeśli kiedyś założę firmę, huh? Kolejne marzenie.

Cenię sobie niezależność, ale i współpracę z innymi. Możliwość uwolnienia się od losu korposzczurka zawsze będzie miła wizją. Wątpię, żeby udało mi się to w formie działalności gospodarczej - szczególnie zrzeszająca grupę copywriterów. To brzmi jak szaleństwo nawet w innowacyjnej formie. Ba, mam wrażenie, że to recepta na szybkie bankructwo, jeśli nie jest się osobą naprawdę doświadczoną w kręgach biznesowych. Mimo to jest to moim małym marzeniem - mała firma żyjąca z copywritingu i e-marketingu. Lubię być na bieżąco z nowinkami i mieć możliwość wykorzystywania tej wiedzy w praktyce. Być może kiedyś odłożę wystarczająco dużo gotówki i pójdę w tym kierunku, być może jednak korporacje wejdą mi w krew lub znajdę dający mi satysfakcję z pracy stołek w lokalnej redakcji/organizacji pozarządowej/pójdę w politykę.

Ponoć każdy marzy o wydaniu książki. Nie będę lepszy.

MacBook
A co teraz? Dbam o zupełnie inny rodzaj potrzeb, który również wymaga pieniędzy. Meble, łóżko, ekspres do kawy, odmalowanie ścian, generalny remont łazienki. Dopadło mnie życie i konieczność urządzenia swojego mieszkania. Jest to rodzaj przymusu, a jednocześnie praktycznego zwiększenia komfortu mojego życia. W kwestiach materialnych prawdopodobnie nic nie da mi w najbliższym czasie większej radości, niż odświeżenie pokojów w moich czterech ścianach. Dodajmy, że efekty remontu pozwolą mi na cieszenie się wygodą przez wiele lat. Myślę, że mądrze zrobiłem zaczynając od wydatków na mieszkanie.

Podsumowując - warto rozsądnie zarządzać pieniędzmi i odkładać na swoje marzenia, ale warto zachować przy tym rozsądek. Najpierw wydajemy na to, co pilne, a dopiero potem na zachcianki. A plany, które da się określić jako życiowe, mogą poleżeć w lodówce naprawdę długo. W końcu chcemy, żeby ich realizacja była porządna i dopięta na ostatni guzik.

Dwa lata później

Minęły dwa, piękne, długie lata od ostatniego okresu aktywnego publikowania tutaj treści. W międzyczasie próbowałem chwycić się kilku innych projektów, jak i zacząć budować fortunniej nazywającą się markę, jednak za każdym razem rozbijałem się o skały. A poprzez skały mam na myśli brak większych chęci, czasu i samozaparcia do wykonania tej najcięższej, początkowej fazy, przez którą każdy blog musi się przebić. Niezmiennie brakowało mi miejsca do publikowania swoich przemyśleń.
W ciągu tych dwóch lat do mojej skrzynki zdążyła napłynąć zaskakująca  liczba ofert współpracy ukierunkowanych na RÉALITÉ DE LA LEGENDE. Udowodniło mi to, że jednak nie pracowałem nad tym miejscem na marne i z czasem wszystko, nawet pozostawione samemu sobie, potrafi zaplusować. Zastanawiałem się wtedy co byłoby, gdybym jednak zdecydował się prowadzić bloga dalej, jedynie zmieniając założenia projektu. Ostatnio zaczęło mi się to wydawać wręcz atrakcyjne.

Dwa lata później, kilka głupich pomysłów dalej, parę certyfikatów do przodu i o jeden kubek kawy za mało postanowiłem, że jednak muszę wyżywać się artystycznie poza szufladą. Pisanie artykułów i tekstów na zlecenie to jednak nie to samo, co przelewanie stricte-własnej myśli na elektroniczny papier w swoim, internetowym kąciku. Poza tym chciałbym wreszcie odważyć się zrealizować swój własny podcast, który od lat chodzi mi po głowie, a takie idee wymagają bazy w postaci strony czy właśnie bloga.
Rzeczywistość-legenda znowu istnieje, choć w mniej sztywnej i sprecyzowanej formie. Oby tym razem bez przerw i dwóch usuniętych w międzyczasie blogów. Teraz wiem już coś o budowaniu marki.

Tęskniliście? Zakładanie, że ktoś w ogóle o tym pamięta jestem prawdopodobnie bardzo aroganckie, ale co tam. Wolę widzieć w tym nutę optymizmu! 
 http://bi.gazeta.pl/im/95/75/13/z20405909Q,Antoni-Macierewicz-i-Mariusz-Blaszczak.jpg
Jest prawdą, że mistrale zostały sprzedane do Egiptu i jest prawdą, że w ostatnich dniach zostały przekazane FR za jednego dolara. Ta operacja miała rzeczywiście miejsce
Antoni Macierewicz 

Ostatnie dni próbują nam usilnie udowodnić, że Francuzi to najgorsi z wrogów (a przy tym najbardziej niewdzięczni), których spotkaliśmy w ciągu swojej całej historii. Nie dość, że nauczyliśmy ich jeść widelcami to naród ten nie ma do nas z tego powodu za krztyny wdzięczności! Dziw, że mamy pretensje głównie do Rosjan oraz Niemców skoro tak wielki wróg nieopodal czyha od lat i knuje, i knuje... 


Dnia wczorajszego, czyli 25 października 2016 roku, minęło 365 dni od objęcia władzy przez formację dotąd opozycyjną - Prawo i Sprawiedliwość. Miała ona to szczęście, że udało jej się uzyskać większość konieczną do samodzielnego rządzenia, istny ewenement na polskiej scenie politycznej spowodowany stosunkowo niską frekwencją oraz niedostaniem się kilku formacji politycznych do parlamentu znikomymi zaledwie setnymi punktów procentowych. Starałem się podchodzić do działań tejże władzy z pewnym dystansem, dając im szansę i obserwując. Dziś nie będę jednak skupiał się na rozliczaniu ich z rządów, zrobiły to już wszelakie tygodniki z prawa jak i lewa, a osobiście mam dość tematu. 

Wspomnę tylko o jednym z największych skandali w polskiej dyplomacji ostatnich lat, który oddaje atmosferę owych rządów. 

Wszystko zaczęło się od propagandowego zerwania umowy na francuskie śmigłowce, Karakale, podpisanej i przybitej jeszcze za poprzedniego rządu. Minister Obrony Narodowej oświadczył i stało się, wystawiliśmy naszych partnerów handlowych do wiatru, staliśmy się punktem niesprzyjającym biznesowi, nieprzewidywalnym. Zamiast kapitału zagranicznego Antek postanowił postawić na polski - w końcu amerykański to i polski, nieprawdaż? Bo rodzimy kapitał wcale nie miał mieć udziału w konstrukcji za sprawą Łodzi (tfu, żydowsko-poniemieckie miasto!) w przypadku modeli zamówionych we Francji. 

W mediach zawrzało. Do Polski pofatygował się z nieplanowaną wizytą francuski Minister Spraw Zagranicznych, skandal był nieunikniony, aczkolwiek dało się jeszcze załagodzić jego skutki, zapobiec potencjalnej eskalacji. Wtedy okazało się, że i Bartosz Kownacki (wiceszef MON) poszedł w ślady swego przełożonego i okrasił jeden z wywiadów słowami:

"To są ludzie (Francuzi), którzy uczyli się jeść od nas widelcem parę wieków temu. Więc być może w taki sposób się teraz zachowują"

Kompletny brak wyczucia, smaku jak i znajomości protokołu dyplomatycznego, który powinien poskutkować natychmiastową dymisją  z powodu godzenia w interes Rzeczypospolitej Polskiej na arenie międzynarodowej. Niestety nic takiego się nie stało, a wręcz posunięto się do obrony stanowiska powyższego polityka. Skandal narastał, a w ramach reakcji francuski prezydenta François Hollande odwołał swoją wizytę w Polsce. Czy może być gorzej? Pomijając dodatkowe, pomniejsze reperkusje można było pomyśleć, że istnieje promyk nadziei, aby wreszcie wyjść na prostą.

Wtedy niezawodny Minister Obrony Narodowej rzekł słowa otwierające ten tekst, które pozwolę sobie przytoczyć ponownie: 

Jest prawdą, że mistrale zostały sprzedane do Egiptu i jest prawdą, że w ostatnich dniach zostały przekazane FR za jednego dolara. Ta operacja miała rzeczywiście miejsce


Francja oskarżona o podarowanie okrętów wojennych Federacji Rosyjskiej po tym, jak kilka miesięcy wcześniej odmówiła realizacji  zamówienia Rosjan na owe okręty z powodu konfliktu ukraińskiego i agresywnej polityki realizowanej przez Władimira Putina. Niestety, wbrew niuansom pana Antoniego mistrale wciąż pływają pod banderą egipską i nic nie zapowiada zmiany, szczególnie za tak śmieszną sumę. Jednakże nie zapominajmy, że władza nasza władzą wspaniałą i nietykalną, dlatego Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Błaszczak ruszył szefowi MON z odsieczą w słowach:


Niewątpliwie relacje rosyjsko-egipskie, relacje wojskowe są. Zakładam, że polski minister obrony narodowej, poprzez swoje wypowiedzi, doprowadził do tego, że taka groźna transakcja nie będzie miała miejsca. Mam nadzieję, że strona rosyjska zadeklaruje, że nie pozyska tych okrętów.

Dziękujmy losowi za tak zapobiegliwego cudotwórcę jakim jest Antoni Macierewicz! Ratuje ojczyznę i świat przed nieuczciwymi transakcjami od lat!

Relacje polsko-francuskie i ich aktualny stan idealnie oddają tragizm pierwszego roku rządów Prawa i Sprawiedliwości. Sądzę, że niepotrzebny jest temu większy komentarz - pozostaje obserwować i mieć nadzieję na prędki koniec tej niezwykle szkodliwej farsy. 
Wreszcie broń jądrowa (...). Do chwili obecnej tak gwałtownie się rozwinęła, że zanegowała samą siebie, przeistoczyła się w antybroń, antyśrodek militarny. Jest środkiem śmiertelnym obosiecznie: użycie jej oznacza samozagładę, niszczy nie tylko przeciwnika, ale i tego kto jej użył. 
Stanisław Koziej "Teoria sztuki wojennej"  
Dzień w dzień media biją nas po głowie kolejnymi wojennymi nagłówkami i hasłami, reklamują swoje teksty, tak chwytliwe i ponoć pożądane przez dziatwę wedle socjologów. Mamy za sobą lata niedocenianej prosperity osiągniętej za sprawą Pax Europaea, pokoju kluczowego oraz koniecznego, gdyż konstruktywnego z natury. Stabilność polityczna regionu stanowi podstawę naszego dobrobytu, umożliwia spełnianie marzeń, rozwój, względnie godziwy byt. Wojny natomiast niszczą i dzielą czyniąc nieodwracalne szkody, zabijając bliskich, zaklinając rzeczywistość nie do poznania. Z ironicznym spokojem możemy określić je jako wizualizację piekła na ziemi, najgorszy z naszych koszmarów, który dziś pozornie zapowiada wkroczenie do naszej rzeczywistości. 

Spróbujmy wyobrazić sobie zapach krwi o poranku - szumi nam w obolałej głowie, jesteśmy zdezorientowani a lęk natychmiastowo podchodzi nam pod gardło. Gdy kładliśmy się spać panowała wszechogarniająca cisza zaburzana jedynie przez rytmiczne "tik-tak", zmęczeni zastanawialiśmy się nad kolejnym dniem pracy bądź nauki, natłokiem nieznośnych, monotonnych obowiązków, z którymi walki wymagała od nas rzeczywistość. Być może jednak zastanawialiśmy się wtedy nad czymś ekscytującym i pięknym? Awans bądź ślub córki - to wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie w ułamku sekundy, niezależnie od nas, wbrew nam, za sprawą rozkazu kilku dygnitarzy zwących się władzą. Budzimy się razem z hukiem i skowytem syren, bezradni obserwując dorobek naszego życia popadający w ruinę. Ogródek? Teraz to tylko kolejny lej po bombie pozostały nam po nalotach, nieodwracalna rana zadana ziemi jak i pamięci. Co stało się z domem, na który pracowały pokolenia? Kilka minut zadecydowało o jego destrukcji, płomienie dokończyły dzieła. Gdy próbujesz dotrzeć do sypialni swojej matki napotykasz tylko gruz i wypływającą spod niego krwawą plamę. Jest już tylko śmierć i cierpienie, nie ma pracy ponieważ wojna nie sprzyja biznesowi (w większości), stare zmartwienia stają się błahe. Jak zdobyć pożywienie, gdy brakuje go w sklepach, gdy ziemia uprawna zamienia się w pobojowiska i pola bitew, gdy nie ma komu uprawiać roli? Pojawiają się niepojmowalne jak dotąd problemy z wodą pitną, a co dopiero wspomnieć o medykamentach, środkach higieny. Szerzą się zarazy a ludzie zaczynają umierać z powodu chorób, które od lat zdawały się  nie być już niczym ponad delikatne utrapienie. Z dnia na dzień odcięli nas od elektryczności, ucichły wszelakie telefony, zamarł ruch w sieci. 

Każdego dnia wypatrujemy informacji o naszych ojcach jak i synach martwiąc się o ich los. Poszli walczyć za ojczyznę, w nasze imię i w naszej obronie, bić chłopców równie młodych i niewinnych - wypełniających jedynie wolę polityków. Polityków, którzy dawno temu już zdążyli uciec z dala od frontu i zaszyć się ze swoimi majątkami w bezpiecznych rejonach świata. Czasem brak wieści zdaje się być gorszy od tych najczarniejszych - nadzieja miesza się z niepewnością zamieniając się przy tym w gorycz. Kolejni, przyszli nastoletni bohaterowie, oddają swe życia i zostają ochrzczeni nowym pokoleniem kolumbów. 

Czekać nas może jednak coś nieporównywalnie gorszego, coś co zaprzepaści nadzieję przyszłych pokoleń na zaistnienie, posiadanie jakichkolwiek warunków do życia. Dysponujemy technologią zdolną wypalić życie z naszej planety, uczynić ziemię niezdatną do użytkowania, pozbawić życia miliardów. W takiej sytuacji moglibyśmy już tylko twierdzić, że największe szczęście posiadali ci, którzy wyparowali w ciągu pierwszych sekund eksplozji. Pobłogosławieni przez atom końcem w ułamek sekundy, być może nawet nieświadomi tego, co się z nimi działo. 

Ale czy to scenariusz konieczny, czy naprawdę musi do tego wszystkiego dojść? Coraz częściej słyszę, że balansujemy na krawędzi nowego konfliktu, który strawi w swych płomieniach cały świat. Niezliczone rzesze ekspertów uznają najczarniejszy scenariusz za niezwykle prawdopodobny, przytakują im militaryści i przyklaskują media. Temat jest poczytny, ponoć młoda krew domaga się konfliktu, którego wybuch przyniesie im chwałę.

To samo myśleli rekruci wędrujący na fronty I wojny światowej, często to samo skłania ludzi do dołączenia do tzw. ISIS - łatwa chwała, możliwość wzbogacenia się i zyskania miejsca w historii pozornie łatwym czynem. Pozornie. Prości ludzie umierają na wojnach, a jedynymi beneficjentami pozostają korporacje oraz rządy, które wyszarpią nowy kawałek ziemi bądź przedłużą swa kadencję przy pomocy zwycięstwa. Cóż lepiej sprzedaje się w trakcie konfliktu zbrojnego niż broń bądź medykamenty?

A po samej wojnie nastaje okres biedy i nędzy, zasklepiania się ran, które już nigdy nie znikną. Do końca życia z traumą, być może skazani na antydepresanty, być może już na zawsze wykluczeni ze społeczeństwa po utracie wszystkiego i dołączający do fali samobójstw. Nawet weterani wojenni zaczynają się wtedy martwić o swój los - historia mnoży nam bezlik przykładów.

Na szczęście jednak nie prezydent czy rząd, nawet nie wojsko a społeczeństwo jako-takie kreuje państwa. My, obywatele świata, a nie wola biznesu. Naszym zadaniem byłoby umieranie za ich interes, więc to my możemy dać im jasno do zrozumienia, że wcale nie mamy zamiaru tego robić. Wszystko wciąż znajduje się w naszych dłoniach, wbrew kreowanym przez media nastrojom, wbrew napiętej sytuacji. Póki możemy musimy głośno i wyraźnie krzyknąć - nie! Nie dając sobie wciskać tych wszystkich bzdur do gardła i udowadniając, że jako społeczeństwo mamy odmienne zdanie na temat wojny totalnej. Za co tak naprawdę Polak powinien nienawidzić Niemca czy Rosjanina? Za głupotę i okrucieństwo ich rządów? Możemy mieć jedynie pretensje o to, że nie potrafili ich powstrzymać w porę jak i pretensje do samych siebie o to, że pozwoliliśmy naszym reprezentantom wspierać ich na różnorakie sposoby, paraliżować odruchy zapobiegawcze. Kształtujemy świat, pamiętajmy o tym idąc do urn wyborczych jak i pamiętajmy, że to my jesteśmy w stanie naprawić swoje błędy. Generalnym strajkiem, protestami - bo to od nas, od tych przeklętych mas, zależą losy świata. Nie od kilku głupców, którzy zagarnęli odrobinę władzy oszukując swoich wyborców. 

Źródło: http://www.deviantart.com/art/Apocalypse-reworked-201799413

.

Od dawna zapowiadana zmiana, czyli forma, która co jakiś czas urozmaici nam tekstową nudę! W dzisiejszej "Głosówce" prawię dość chaotycznie o samym pomyśle na wykorzystanie swojego głosu, a przy okazji napominam o sprawach trapiących mnie ostatnimi dniami. Zapraszam na pięciominutowego aloga! 


Muzyka: D SMILEZ "Flying Above The Skies"
.
Nie, autor nie przesadził z "Matrixem" ani nie odkrył go dopiero w tym tygodniu. Wśród naukowców koncepcja, iż nasz świat jest wysoce zaawansowaną symulacją komputerową jest w starsza od samego filmu. Pierwsze poważne wzmianki na jej temat możemy odnaleźć z datą 1995 roku (czyli cztery lata przed tym słynnym dziełem kinematografii!). Dziś blisko jej do idei królujących w kategorii naszych upartych dążeń do zrozumienia historii wszechświata.



Bo co jeśli tak naprawdę jesteśmy tylko symulacją, umysłami fałszywymi, wykreowanymi, wśród nielicznych prawdziwych i w pełni świadomych? Komputery przyszłości w połączeniu z rozwojem Sztucznej Inteligencji nie powinny mieć najmniejszych problemów z przeprowadzeniem dokładnej symulacji życia naszych przodków, włączając w to uczucia czy podejmowanie decyzji. Umożliwiałoby to krok po kroku poznać podstawy cywilizacji ludzkiej, zajrzenie w same fundamenty i zrozumienie ich. Dla odpowiednio zaawansowanej cywilizacji problemem nie byłoby nawet stworzenie symulacji w skali wszechświata, konkretnie zaprogramowanego choć niewystrzegającego się błędów. W tym przypadku hipotetyczny programista mógłby ujawniać swą osobę poprzez instytucję religii, być może nieustannie modyfikując zmienne i sposób postrzegania siebie samego. Ludzka ciekawość nie zna granic, motywacja poznania życia swoich prapradziadów jest równie kusząca co ta dotycząca historii naszej rasy, świata. 

Choć czy wszystko musi służyć celom tak szlachetnym? Mówimy o kwestii wymykającej się, w pewnym stopniu, naszemu pojmowaniu. Nawet w dzisiejszych czasach proste symulatory w formie gier komputerowych dostarczają nam rozrywki. W tej samej materii jestem w stanie postawić również wyobraźnię, narzędzie niezwykle potężne, mające potęgę kreacji, choć na o wiele mniejszą skalę (z innej perspektywy natomiast znacznie większą, zdaję sobie z tego sprawę). Rozważania pędzą dalej - a co, jeśli jesteśmy tylko wyobrażeniem niezwykle zaawansowanej genetycznie istoty? Opcja wręcz absurdalna, choć w sposób intrygujący hołdująca koncepcji multiwersum. Każdy świat jako kilkuminutowe refleksje czy przemyślenia, ulotny sen, który tylko z naszej perspektywy ma szansę trwać miliardy lat. Opcja o wiele bardziej nieprawdopodobna i na ten moment niemożliwe do udowodnienia empirycznie, taka przy której nawet koncepcja symulacji komputerowej wydaje się być sensowna. 

Co jednak z argumentem o „mózgu w słoju”?  Mózg w słoju, karmiony bodźcami, któremu wydaje się że jest człowiekiem, chociażby pracującym w korporacji i mającym właśnie przerwę na kawę, wedle teorii nie na szans na zdanie sobie sprawy z tego że jest mózgiem w słoju. Brakuje mu do tego chociażby odpowiednich zmysłów. Wielu jednak sądzi, że mimo to jesteśmy w stanie zaobserwować, czy znajdujemy się w środowisku symulowanym. 

Jednym z najpopularniejszych orędowników teorii wszechświata-symulacji jest doktor filozofii z Oxfordu, Nick Bostrom. W swoich publikacjach stawia on trzystopniowe założenie:
  1. Odsetek cywilizacji które osiągają status postludzki, umożliwiający uruchamianie symulacji swojej przeszłości, jest bliski zeru.
  2. Odsetek cywilizacji, które osiągnęły wystarczający stopień aby uruchamiać symulacje swojej przeszłości, i są tym zainteresowane, jest bliski zeru.
  3. Szansa, że żyjemy w symulacji, jest bliska pewności.
 Jeśli za prawdę przyjmiemy pierwsze to stwierdzimy, że żadna z cywilizacji nie byłaby w stanie dotrzeć do takiego stopnia zaawansowania niszcząc samą siebie w trakcie rozwoju. Jest to perspektywa prawdopodobna i niewróżąca naszemu gatunkowi świetlanej przyszłości. Matematyka jednak niechętnie staje po jej stronie, dlatego mamy prawo przyjąć, że założenie pierwsze jest fałszywe.

Przyjmując za prawdę drugą hipotezę musimy założyć, iż istnieją cywilizacje posiadające możliwość kreowania symulacji rzeczywistości, jednakże pojawiły się czynniki, które pozbawiły je zainteresowania tą kwestią. Biorąc pod uwagę wrodzoną, ludzką ciekawość ciężko sobie na ten moment wyobrazić takowy scenariusz, dlatego lepiej będzie uznać go za fałszywy.

W tej sytuacji możemy już bezpiecznie stwierdzić. że założenie trzecie jest prawdziwe i tak naprawdę żyjemy w zaawansowanej symulacji wykreowanej przez superkomputer. Jako, że jest to dzieło kodu komputerowego to winno ono przyjmować pewne schematy, przy okazji nie pozwalając nam (umysłom symulowanym) na poznanie pełni świata z powodu ograniczeń maszyny obliczeniowej w tej materii. Symulacja czasoprzestrzeni winna być w tym stopniu na swój sposób dyskretna i podzielnie-niepodzielna. Poniżej pewnego poziomu odbierałaby nam możliwość przeprowadzania obserwacji. Dla wielu może być to potencjalne wytłumaczeniem naszych trudności w budowie spójnego modelu fizyki cząstek elementarnych. 

Jako argument wspierający założenie trzecie często podaje się również paradoks Fermiego. Biorąc pod uwagę wiek wszechświata, ilość gwiazd oraz galaktyk, już dawno temu powinniśmy byli nawiązać kontakt z jakąś obcą cywilizacją, a w najlepszym przypadku nigdy nie zaistnieć na ich korzyść. Dlaczego? Ziemia jest planetą doskonale nadającą się do kolonizacji dla hipotetycznie istniejących innych ras. Kto wie, może wszechświat milczy własnie dlatego, że symulacja dotyczy tylko i wyłącznie historii rozwoju życia na planecie o parametrach Ziemi? Być może jesteśmy tylko wirtualnymi aktorami, którzy odtwarzają losy tego świata dla obcych, którzy odnaleźli zgliszcza naszej cywilizacji i próbują zrozumieć co doprowadziło do jego końca. 

Spójna z tą hipotezą zdaje się być również zasada antropiczna. Wedle niej do powstania życia na Ziemi musiało zaistnieć stanowczo zbyt wiele zjawisk w parametrach dokładnie takich, jakie występują na naszej planecie. Mowa to o unikalnych cechach wody czy odległości Ziemi od Słońca, grawitacji etc. Pozbądźmy się jednego z nich lub pozmieniajmy je odrobinę, a okaże się, że życie na naszej planecie nigdy nie zaistniało. Aż prosi się o wytłumaczenie tego zjawiska faktem dokładnego zaplanowania i zaprogramowania symulacji krok po kroku tak, aby życie na Ziemi powstało bez najmniejszych przeszkód. 

Okazuje się, że nawet zjawiska paranormalne zyskują w ramach hipotezy promowanej przez  m.in. profesora Nicka Bostroma. Bo jak wytłumaczyć kontakty z duchami czy telekinezę, gdy uznajemy ich sporadyczne występowanie za prawdziwe, jeśli nie jako błąd programu? Jednorazowy bug niemożliwy do powtórzenia na życzenie, załatany przez superkomputer do czasu, aż coś znowu się "wykrzaczy". 

Filozofia dała nauce solidne podstawy do badań naukowych wypełniając kwestię teoretyczną koncepcjami po brzegi, odpowiadając na wiele pytań podstawowych. Dlatego też już teraz pojawili się naukowcy, którzy postanowili przetestować koncepcję w ramach naszych możliwości. Niemiecki zespół badawczy pod przewodnictwem Silasa Bane'a uznał stworzenie własnej symulacji za klucz do odpowiedzi na pytanie czy jest ona prawdziwa, jak i klucz do ucieczki z hipotetycznej symulacji. Co więcej już w tym momencie powstają pierwsze symulacje, choć są one póki co mniejsze od nanoskali, to mają być one dopiero wstępem do większych prac. Kolejne z nich mają składać się z atomów, a następnie komórek, przy okazji zwiększając naszą wiedzę na temat funkcjonowania otaczającego nas świata. 

Za potencjalny klucz do "ucieczki", choć cała teorie jest jedynie filozoficzną hipotezą, uznaje się limit Greisena–Zatsepina–Kuzmina, wedle którego cząsteczki oddziałują z mikrofalowym promieniowaniem kosmicznym zupełnie inaczej niż nakazywać winny im prawa fizyki. 

Koncepcję uznaję za niezwykle intrygującą, choć z powodu swej filozoficznej natury nawarstwiającą nam kolejnych pytań i problemów. Dobrze, jeśli istnieje symulacja to czy można ją po prostu od tak wyłączyć? Na czym miałaby polegać ucieczka z takowej, o ile w ogóle jest możliwa? Pytania tego pokroju można na ten moment mnożyć w nieskończoność. Z niecierpliwością czekam na rozwój prac badawczych niemieckiego zespołu. Kto wie, być może lada dzień cały znany nam dotąd świat wywróci się do góry nogami z powodu ich odkryć? Wszyscy chcielibyśmy chwycić "Boga za rogi", choć najpewniej zagroziłoby to istnieniu religii w znanych nam dzisiaj formach. Poza tym, hej! Cała ta koncepcja zarazem przypisuje naszemu gatunkowi możliwość sięgnięcia po boskie atuty i możliwości. Kto chciałby oprzeć się pokusie? Przecież to tylko symulacja...

.
JEST TO FELIETON SPRZED PONAD DWÓCH LAT, OD TEGO CZASU AUTOR SIĘ ROZWINĄŁ

„Kiedyś, na początku III Rzeczypospolitej, tego bękarta „Okrągłego Stołu...” zaczyna się felieton Janusza Korwin-Mikkego zamieszczony w dwunastym numerze Angory (23.03.2014).

Spokojny i zadowolony, zajmując się prezentacją multimedialną dotyczącą militariów I Rzeczypospolitej sięgnąłem po tygodnik „Angora”, tak w ramach relaksu i chwili przerwy. Przewróciłem pierwsze stronice, wniknąłem w dział felietonów – wtedy zrozumiałem, że ideę "chill-outu" diabli wzięli. Ujrzałem rysunek z twarzą pewnego wąsacza, dość charakterystycznego, kojarzącego mi się głównie z muszką, specyficznym sposobem mówienia oraz, bądź co bądź, zabawnymi poglądami. Już wieki temu minął mój okres minimalnej fascynacji tym politykiem, nawet pod kątem humorystycznym, jednakże nie mogłem się powstrzymać i począłem czytać w akcie pospolitego masochizmu.

Felieton sam w sobie do najobszerniejszych nie należał. Poruszał na swój sposób populistyczne hasła godzące w kwestie promocji kultury naszego pięknego kraju. W momencie, gdy tak wiele budynków zasługujących na pamięć i odnowienie to ruina pan Janusz tradycyjnie stwierdza, że istnienie Ministerstwa Kultury to bzdura. Powtarza te bzdury od lat i dumnie (na poparcie swych poglądów) przytacza cytat z „Trybuny” (następczyni PRL-owskiej „Trybuny Ludu; de facto dosłownie akapit wcześniej naczytałem się o tym, jak to wiele trzeba dokonać, aby nic się nie zmieniło... Wrednie stwierdzę – pan Korwin czuje się osadzony głęboko w okresie Rzeczypospolitej Ludowej? Spoglądając na całą tę zaniedbaną architekturę mógłbym go nawet poprzeć! Ach, nie, to przecież to straszne, nowe ZSRR – Unia Europejska. Zbrzydły mi już te hasła mające niewiele wspólnego z rzeczywistością, a nadal dostrzegam je w wypowiedziach owego polityka), całkiem wyrwany z kontekstu, a brzmiący „Działalność Ministerstwa Kultury jest żywym dowodem na słuszność tezy Janusza Korwin-Mikkego, że ministerstwo to trzeba w pierwszej kolejności zlikwidować.” Bzdura, bzdura, kompletna bzdura! Jak można wyjaśnić to zdanie? Ironia połączona z krytyką, być może cały tekst dotyczył konieczności REFORMY a nie LIKWIDACJI. A teraz pochylmy się nad całością... 

Nieokreślony artykuł pochodzący z nieokreślonego dokładnie okresu czasu – jedyna informacja jaką dostajemy, to fakt, iż są to początki III RP. Co wiemy o samej „Trybunie”? Codzienna gazeta lewicowa wydawana w latach 1990-2009, teoretycznie możemy zmniejszyć rejon poszukiwań i postawić na wydania do 95/96 roku, aczkolwiek pomyłka jest możliwa – nie jesteśmy w stanie powiedzieć co dokładnie oznacza dla pana Janusza wyrażenie „Kiedyś, na początku..”, ale nie poddajmy się! Wciąż dysponujemy cytatem, którego wpisanie w google daje nam absolutne nic. Wniosek? Należy to potraktować jako majaki, apetyczny, niekoniecznie prawdziwy, wstęp i po prostu zignorować. Brak soczystej ironii w wypadku niedawnego narzędzia propagandy wydaje się dziwny, a tonacja felietonu sugeruje nam, jakoby pismo to upadło w niedługim czasie („Otóż w bezludnej już chyba „Trybunie” ukazał się...”).

Jednakże o co cała  draka z tym populizmem, którego tak wypiera się prezes Kongresu Nowej Prawicy? Myślą przewodnią jest zlikwidowanie Ministerstwa Kultury, ponieważ my, wszyscy obywatele, płacimy na jego działalność w podatkach. Zlikwidujmy podatek – brzmi całkiem fajnie, jeżeli by się nie zastanawiać nad konsekwencjami. A co powie Kowalski o owym ministerstwie? Cóż, stwierdzi, że nie dostrzega jego działalności dookoła i pewniakiem owe fundusze trafiają jedynie do kieszeni naszych polityków. Być może niektóre teatry są przepełnione, acz słowem kluczem pozostają właśnie "niektóre", niewielu zdaje sobie sprawę, że nawet prywatne placówki tego typu potrzebują dotacji celem utrzymania sensownego repertuaru. Jednakże to wciąż krucha linia i jako grzech zostaje poruszony dość drażliwy temat – milion złotych przeznaczonych przez ów urząd na rozbudowę Świątyni Opatrzności. Krzyk, wrzawa, jak tak można, nie wszyscy wierzą! Jestem ateistą i stwierdzam, że podziwiam ogrom architektury kościelnej, ma ona w sobie coś pięknego, monumentalnego. Czy to średniowiecze, barok, renesans – mówimy tutaj o dziełach kultury najwyższej skali. W czym gorsza będzie więc owa Świątynia? Nie wiem. Pozostawić pewne symbole XXI wieku również należy.

Dla pana Korwin-Mikkego ten argument to jednakże wciąż za mało, po zadarciu odrobinę z tą co religijniejszą grupą ludzi postanawia udobruchać radykalną część społeczeństwa. Bulwersując się pisze o milionach złotych przeznaczonych przez Warszawę jak i Ministerstwo Kultury na utworzenie w owym mieście Muzeum Holocaustu (które, de facto, jak to muzea przecież będzie otrzymywało rządowe pieniądze! Jakież to straszne), którego finansowania mogą sobie nie życzyć antysemici! To już wykracza poza pewien margines, co jednak nie dziwi w wypadku tego człowieka. Upamiętnianie zbrodni historycznych, które miały miejsce na terenie naszego kraju i dotykały jego pełnoprawnych obywateli to również zło i ma nam się prawo nie podobać? W końcu Adolf Hitler to idol pana JKM, stanowczo nadal musi podkreślać to poprzez wypowiedzi tego typu Myślę, że dokładniejszego komentarza na tej linii nam nie potrzeba – tutaj ostentacyjne milczenie mówi absolutnie wszystko.

Polityk, który zaburzył mój dzisiejszy spokój wypiera się populizmu – od kiedy bezrefleksyjne twierdzenie, że brak rozsądnych podatków jest dobry, nim nie jest? A sam pan Janusz wydaje się mówić prościej i konkretniej od reszty, co ukrywa konsekwencje głoszonych przez niego poglądów. Dziś niemyślenie jest w modzie – po co sprawdzać, dociekać, potwierdzać? Trzeba zaufać, to profesjonalista, pokrzywdzony przez tych złych drani robiących codzienne show, byle pokazać się w mediach. Na szczęście mówimy tutaj o marginesie – tak więc mogę spać spokojnie swym lewackim snem i żreć, żreć na umór!