Kino klasy B? A z czym to się je?

By | 08:58 1 komentarz
Czasem każdy z nas sięgnie po jakąś niszową produkcję, nieświadomy tego co może go w efekcie spotkać. Czy to przeszukując odmęty internetu, dokonując przypadkowego zakupu, a czasem nawet trafiając na takową w telewizji publicznej. Z pozoru ani to ładne, ani logiczne, ani ciekawe... Właśnie, z pozoru.

Dlaczego więc oglądamy produkcje kina klasy B? Prawdopodobnie powinienem tu postawić o kilka pytań więcej, jednakże przytaczanie całej historii branży nie jest moim celem. 

W zamierzchłych czasach, gdy film był stosunkowo młodą formą, istniały konkretne standardy w kwestii jego tematyki. Szczególnie w Hollywood cenzura pracowała pilnie, aby poza nie nie wykraczać - miało być ze smakiem, odpowiednią dozą akcji, bez krytyki wydarzeń politycznych, a co najważniejsze bez komunistów. Co warto jeszcze uwzględnić - była to era wielkich studiów filmowych, które "brały w posiadanie" sieci kin narzucając im przy sprzedaży swoją wizję dystrybucji, czyli tak zwane "block booking". Wyglądało to mniej więcej w ten sposób, że kino wyświetlało blok filmowy miast pojedynczego filmu. Przykładowo taki seans mógł składać się z: zapowiedzi nowości, krótkiej animacji, komedii, filmu klasy B, filmu klasy A. Fani nocy filmowych powinni sobie teraz wyobrazić, że idąc do kina udają się na zbliżone czasowo wydarzenie, w ten sposób będą w stanie częściowo wczuć się w ówczesne realia. 

Jednakże co z tą przeklętą cenzurą? Objęto nią tylko i wyłącznie filmy klasy A, gdy B miały pozostawione w miarę swobodne pole do manewru i mimo, że traktowane jako "zapchajdziury" oraz wsparcie dla kulejącego czasem budżetu, potrafiły stać się głównym powodem wędrówki do kina w tamtych czasach. Niskobudżetowe, kontrowersyjne, nieraz krwawe i obrzydliwe, najbardziej absurdalne, a przy okazji potrafiące ukazać rzeczywistość w krzywym zwierciadle. To tutaj narodził się gatunek taki jak horror, science-fiction czy fantasy, to tu można dopatrywać się korzeni filmu gangsterskiego. 

Co pozostało nam dziś z tego wszystkiego? Myślę, że definicja zmieniła się odrobinę na przestrzeni czasu, choć pozostaje podobna. Współczesny film klasy B charakteryzuje się z reguły (choć nie zawsze) cechami takimi jak:
- niski budżet
- kicz i tandeta
- czarny humor
- brutalność
- brak znanych gwiazd
- debiut reżyserski

Są to, jak już powiedziałem, jedynie ogólne wyznaczniki. Na produkcje tego typu raczej nie traficie wśród premier kinowych (choć patrząc na jakoś niektórych "dzieł" mam zacząć ochotę kłócić się z tą tezą), szczególnie w Polsce. Mam wrażenie, że jest to u nas rodzaj pustej przestrzeni, niezapełniona przez nikogo nisza z powodu swej nieopłacalności względem kina "tradycyjnego". 

Do dziś produkcje te potrafią być perełkami, pomijając ich wartość jako "odmóżdżaczy", często równie krytycznie spoglądają na rzeczywistość co w swej dawnej roli. Odrobina zdystansowania się od poprawności, kilka soczystych uwag na temat współczesnego filmu, a poza tym świeża, niekomercyjna myśl. Nie będę ukrywał, trzeba lubić ich specyfikę, inaczej seans zamieni się w zwyczajną katorgę. Jednakże ile możemy tkwić w świecie komputerowych efektów? Za tę część, właśnie za kicz i tandetę, uwielbiam produkcje tego typu. Z resztą charakteryzacja potrafi nieraz stać na naprawdę wysokim poziomie. Ot, odrobina nostalgii względem kina tradycyjnego. 

Jeśli ktoś nie zauważył to tak, opisywałem kino amerykańskie jako, że to miejsce narodzin produkcji klasy B.

A jakie są wasze przemyślenia na ten temat? Kochacie czy nienawidzicie produkcje kina klasy B, a może jeszcze nie zdążyliście go odkryć?

Jeśli temat samej historii kina w Hollywood kogoś zainteresował - odsyłam poniżej.


Nowszy post Starszy post Strona główna

1 komentarz:

  1. Filmów nigdy nie dzieliłam na klasy, raczej na "sięgnę raz jeszcze", "A Bóg widzi i nie grzmi" oraz "miernota", co teoretycznie oznacza lepszy od "A...", jednak po przemyśleniu nie wywołując żadnych większych emocji, jest gorszy, bo tamten chociaż wywołuje negatywne. Klasa B. Hmm...jakby tak się zastanowić to znam multum takich filmów. Horrory, młodzieżowe, romanse, niby akcji i katastroficzne, wiele z polskiego zaplecza, które usilnie próbują sprawdzać, co jest poniżej dna. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy puszczają to w obieg. A najgorszy jest fakt, że je oglądam, bo nie mam dobrej książki pod ręką, Internet szwankuje lub też chcę przytłoczyć gnębiące mnie myśli. Czuję się wtedy jakbym kupowała bułki w supermarkecie, wiedząc, że są świeże, a raczej świeżo odświeżane. Ból serca, głowy, a jak źle zagryziesz nawet twarz dentysty przed oczyma.

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, snuj refleksje, a co najważniejsze dyskutuj!

Wklejanie linku do swojego bloga na końcu komentarza może spotkać się z pozytywną odpowiedzią autora "Réalité de la legende".