. |
Zawsze gdy mam problem z koncepcją na poranną notatkę idę zrobić sobie półlitrowy kubek ciemnej, aromatycznej kawy. Potem pozostaje już tylko znaleźć sobie muzykę na najbliższe dwie godziny, z reguły znakowaną jako "[Melodic Downtempo, Ambient, Chill Out & PsyChill Mix ]" i wreszcie można przystąpić do pracy. Tak właściwie na tym kończy się cały mój rytuał, ot, chwytam ideę i publikuję po przeprowadzeniu korekty. W przypadku wielkiego kryzysu posiłkuję się publicystyką, zawsze w końcu znajdując temat warty poruszenia. Choć czasem, tak dla kontrastu, chodzę z pomysłem przez kilka dni, przygotowuję wszystko wcześniej, ustawiam zautomatyzowaną publikację danego dnia o tej i o tej godzinie, a dalej już tylko fajrant! Częściej jednak zdarza mi się trzymać pokłady weny na wodzy w oczekiwaniu na kolejny poranek, tak jest w przypadku dzisiejszej notatki.
Tygodniowo pochłaniam niezmierzone ilości prasy, która coraz wyraźniej zalega mi na półkach. Powoli kończą mi się idee na miejsce rozsądnego składowania jej - nie wyrzucę ani nie oddam tych skarbów na makulaturę. Potrafią mieć bezcenną wartość jako materiały źródłowe, wartość która z roku na rok rośnie. Wracając jednak do opowiastki - nadrabiając swoje braki w Newsweeku (dla nadgorliwych dodam, że konkurencję z prawej jak i lewej strony również poczytuję w ramach poznawania opinii obu stron i wyciągania własnych wniosków) jak każdego tygodnia natrafiłem na *felieton pana Marcina Mellera. O czym był to tekst? Na dobrą sprawę o jego procesie twórczym.
Tygodniowo pochłaniam niezmierzone ilości prasy, która coraz wyraźniej zalega mi na półkach. Powoli kończą mi się idee na miejsce rozsądnego składowania jej - nie wyrzucę ani nie oddam tych skarbów na makulaturę. Potrafią mieć bezcenną wartość jako materiały źródłowe, wartość która z roku na rok rośnie. Wracając jednak do opowiastki - nadrabiając swoje braki w Newsweeku (dla nadgorliwych dodam, że konkurencję z prawej jak i lewej strony również poczytuję w ramach poznawania opinii obu stron i wyciągania własnych wniosków) jak każdego tygodnia natrafiłem na *felieton pana Marcina Mellera. O czym był to tekst? Na dobrą sprawę o jego procesie twórczym.
Pan Meller żalił się częściowo, a zarazem opowiadał, że czasem gdy przychodzi piątek i konieczność nadesłania tekstu do redakcji tygodnika zaczyna mieć problem. A mianowicie to nieznośne pytanie - o czym by tu napisać? W końcu po pięciu latach publikacji powoli wyczerpał nieskończone źródełko inspiracji. Wniosek? Czas pobiegać w celu pobudzenia szarych komórek. Już po piętnastu minutach sportu następuje sukces objawiający się powolnym notowaniem idei, które w pewnej części jego samego (ponoć) przerażają niczym koncepcje godne stanu upojenia alkoholowego. Z sensowniejszych wymienia jednak kolejno - tekst historyczny? Potrzebowałby więcej czasu. O rodzinie pisał już kilka razy w ciągu ostatnich tygodni. Może czas na odrobinę sztuki i kultury? Ostatnio wyszła świetna książka autora, którego uwielbia i którym katuje tę formę nieustannie, nie wypada. O, jest, ciekawa premiera w kinie! Ale za późno grają, nie zdąży nadesłać. Niestety, przegrał bój, nie udało mu się, temat zostaje taki jaki jest, za tydzień będzie musiał pobiegać już w czwartek.
Wtedy, cholera, zacząłem mu zazdrościć! Ten to ma dobrze. Jeden ambitny i staranny tekst tygodniowo, który długością niewiele różni się od moich codziennych publikacji. Dodatkowo tematyka w pełni swobodna, nieograniczona, nie trzeba dbać o jakąkolwiek szatę graficzną. Reklama? Nie jego broszka. Ba! W zestawie dodają względnie stałą liczbę czytelników przekraczającą 100 000 miesięcznie i jeszcze mu za to płacą! A ja, biedny, dzień w dzień męczę się w celu zaspokojenia własnych ambicji i przekazania czegoś światu, wyciskam z siebie ostatnie soki, acz przy tym jednak świetnie się bawię. Ażeby dopełnić czary goryczy to pana Marcina zmartwię - bo publikuje w tygodniku Newsweek raptem cztery, a nie pięć lat.
Po tygodniu trzeba przyznać, że jednak bieganie w czwartek niewiele panu Marcinowi dało, bo i w przypadku przytaczanej tu publikacji nie było konieczne. Może i ma lepiej, ale zasłużył talentem, lekkością pióra. A przyznacie, że koncepcję miał zacną.
Wtedy, cholera, zacząłem mu zazdrościć! Ten to ma dobrze. Jeden ambitny i staranny tekst tygodniowo, który długością niewiele różni się od moich codziennych publikacji. Dodatkowo tematyka w pełni swobodna, nieograniczona, nie trzeba dbać o jakąkolwiek szatę graficzną. Reklama? Nie jego broszka. Ba! W zestawie dodają względnie stałą liczbę czytelników przekraczającą 100 000 miesięcznie i jeszcze mu za to płacą! A ja, biedny, dzień w dzień męczę się w celu zaspokojenia własnych ambicji i przekazania czegoś światu, wyciskam z siebie ostatnie soki, acz przy tym jednak świetnie się bawię. Ażeby dopełnić czary goryczy to pana Marcina zmartwię - bo publikuje w tygodniku Newsweek raptem cztery, a nie pięć lat.
Po tygodniu trzeba przyznać, że jednak bieganie w czwartek niewiele panu Marcinowi dało, bo i w przypadku przytaczanej tu publikacji nie było konieczne. Może i ma lepiej, ale zasłużył talentem, lekkością pióra. A przyznacie, że koncepcję miał zacną.
*dla ciekawskich dodaję, że pochodzi on z numeru 24/2016 6-12.06.16, strona 43
Mój rytuał poranny wygląda tak: pobudka 2h przed zajęciami bo trzeba ogarnąć bloga i przy okazji siebie. Póki co mam wakacje a za tydzień zaczynam już praktyki.
OdpowiedzUsuńKawa i śniadanie otwieram laptopa i odpowiadam na komentarze podczas jedzenia śniadania. Potem piszę post - jeśli mam wenę. Zaglądam na gmaila, odpowiadam na maile. Okazuje się że już późno i trzeba się zbierać.
No niestety, nie jesteśmy aż tak popularni jak Miller, ale jak już dojdziemy do takiej popularności też będziemy zgarniać 10 000 za post! :)
Pozdrawiam!
Mój rytuał blogowy- to żaden rytuał. Czasem gdy wstaję z rana-godzina 4:30 (zbiory truskawek tak mają) patrzę, czy jakaś dusza wskoczyła do mnie. No i na tym koniec. Staram się co dwa tygodnie coś wrzucać. Coś co pomoże mi się otrząsnąć z 'nerwacji' i troszku się wyżyć. Hi hi sposób z bieganiem jest dobry- o ile nie chce się tracić cennych kalorii. :D
OdpowiedzUsuń