. |
Świat dzisiejszych blogów dzieli się na kilka rejonów. Najważniejszą z rozróżniającą je granic jest przynależność - część to luźne dzieła niezależnych ludzi, od których nie wymaga się absolutnie niczego w kwestii rozpoczęcia prowadzenia bloga, a część to elita wybrana przez różnorakie czasopisma w ramach ich inicjatywy blogerskiej (patrz - POLITYKA). Narzekał będę, oczywiście, na tą pierwszą część, ponieważ druga rządzi się konkretnymi, pisanymi zasadami.
Żyjemy w czasach opanowanych przez obraz - wszystko podpieramy zdjęciami, staramy się przykuć przy ich pomocy uwagę, zaintrygować, dopisać pewną historię. Na dobrą sprawę w wersji "ze smakiem" to doskonały pomysł - urozmaicając w ten sposób notatki upodabniamy się do prasy. Niestety, wszystko ma granicę smaku, a przesada pojawia się wtedy, gdy blog oferuje minimum treści pisanej w stosunku do zdjęć, których pojawia się, kolokwialnie mówiąc, "pierdyliard". Żyjemy w czasach, w których posiadamy Instagram i tumblr, Snapchat to również miły dodatek, a photoblogi nadal istnieją. Co odróżnia tradycyjną blogosferę od wymienionych przed chwilą form? Dwa-trzy zdania treści więcej? Według wielu twórców najwidoczniej niestety tak. Zatracamy się gdzieś w tym wszystkim, gubimy i zmieniamy koncepcję, zubożamy formułę bloga. Dążymy do ujednolicenia dokonując mordu na różnorodności, a przynajmniej w tym kierunku idzie póki co tendencja.
Coraz częściej spotykam się z narzekaniem na wysyp nowych blogów, często prowadzonych źle i bez idei, często bliźniaczych tematycznie. Nie zgadzam się z marudzącymi na ten stan rzeczy. Jest wiele tematów, które da się podjąć ponownie i wnieść do nich coś nowego, zainspirować się, poprawić, wyrazić swoje unikatowe zdanie, ugryźć kwestię od innej strony. Jeśli ktoś zrobi to dobrze - wybroni się. Nawet, jeżeli to n-ty blog o modzie to dobrze zrobiony w końcu się wybije. Ba, nawet średniak ma na to dziś o wiele większe szanse niż blog pokroju mojego. Dlaczego? Proporcja zdjęć do treści na korzyść tych pierwszych lepiej trafia we współczesne gusta. Powinniśmy się raczej cieszyć z rosnącego zainteresowania tematem, choć wypaczanego przez grzechy, to jednak rozwijającego bazę twórców jak i czytelników. Każdy od czegoś zaczynał, a złotą maksymą dla człowieka jest nauka na błędach.
Wizualizacja mapy blogosfery z 2007 źródło: datamining.typepad.com |
Dodatkowo przypomnę jeszcze coś napisanego dawniej, czyli "Grzechy twórców XXI wieku", żeby czwarty akapit jeszcze bardziej gryzł się z dwoma poprzednimi. Jest różnica pomiędzy nowym twórcą, a osobą, którą osiągnęła sukces, a mimo to nadal popełnia niedbałe błędy prawdopodobnie z czystego lenistwa. Czy da się wtedy takowy sukces naprawdę utrzymać i przekuć w coś większego? Szczerze wątpię.
Wszystko zależy od naszych aspiracji, pamiętajmy jednak, że publikując coś w sieci nie możemy zasłonić się argumentem robienia tego "dla siebie". Dla siebie możemy pisać do szuflady, gdy wystawiamy coś na widok publiczny musimy zacząć się liczyć z konsekwencjami tego faktu. Będziemy oceniani, będą nam stawiane wymagania. Czasem krytyka pomoże nam w rozwoju, a czasem dopadnie nas zwyczajny hejt.
Przyznam, że jestem trochę zaskoczona tematem, ale tak mimo iż takie już widziałam, rzeczywiście dodałeś mu świeżości. Co do tematu, chyba nic nie dodam, bo raczej nie ma czego.
OdpowiedzUsuń