Zapach jaśminu połączony ze specyficznym smakiem agrestu kołacze się w mojej głowie od kilkunastu dni – ba, to było jednym z impulsów zachęcających do zmiany, nowego otwarcia, rozpoczęcia ery pozytywnego pisma. Tak więc dziś zagości tu nuta melancholii przeplatana z dziecinną niewinnością.
Gdy byłem jeszcze młodym chłopięciem w wieku przedszkolnym uwielbiałem spędzać okres wiosenno-letni w ogrodzie - dla tych nieznających tej planety ocząt był to świat kompletnie obcy, skrywający tak wiele tajemnic. Pamiętam, że przejścia między podwórkiem a nim strzegł ogromny, wiekowy jaśmin. Dziki, choć tak, na swój sposób piękny, niespotykanie wonny - ach, jak dziś brakuje mi tego zapachu! Na szczęście wciąż pozostaje żywy w mych wspomnieniach, wystarczy chwila i znów do mnie powraca. Może, mimo to, czas pomyśleć o zakupie, który uczyniłby każdy z poranków lepszym, broniąc i chroniąc przed przysłowiową "lewą nogą"?
Moment, w którym radosny dzieciak zbliżał się do granicy kwiecistego strażnika, łapiąc za gałęzie krzewu, tak nad nim dominującego, doskonale się bawiąc by, być może, ostatecznie zerwać "wonny owoc" i wkroczyć wreszcie do swojego osobistego świata magii. Dwa, wiekowe świerki w asyście żywotników zachodnich tworzące specyficzny, zielony labirynt, tak aromatyczny i przyjazny latem. Zawsze dało się tu czymś zachwycić - wystarczył krótki bieg w jedną, to w drugą, wystarczyło też inne ułożenie gałązek. Natura jest piękna, choć dorastając tak często tego nie dostrzegamy, zabiegani nad innymi sprawami, a nie radośnie przemieszczający się pomiędzy jej dziełami.
A gdy przyszła odpowiednia pora - można było zająć się tymi, wedle wielu, mniej urodziwymi. Powodem niewyjaśnionych przyczyn (na szczęście!), w tamtym jeszcze czasie, oszczędzono kilka dzikich drzew oraz roślin - agrest dumnie wyrastał pośrodku tego wszystkiego, choć tak mały i niedostrzegalny podług swych sąsiadów, to na swój sposób najwspanialszy z nich wszystkich. Miał w sobie pierwotne piękne połączone z niezapomnianym smakiem - zawsze, gdy mam styczność z jego owocami, przypominam sobie beztroskę dziecinnych lat.
Jednakże skąd to wszystko, gdzie cel, gdzie geneza?
Późnego, kwietniowego wieczoru, wracając ze spotkania, postanowiłem obrać inną, niż dyktował mi nawyk, trasę. Ciepło powietrza było tak powabne, że grzechem było nie skorzystać z okazji do dłuższego spaceru. Droga wiodła przez obrzeża miasta, między zielenią bloków, spokojna, wyciszająca, aż nagle... Poczułem w nozdrzach przyjemny zapach, początkowo niewinny, nieskojarzony, z chwili na chwilę rosnący w siłę, ożywiający wspomnienia i nadający kolejne barwy otaczającej mnie rzeczywistości.
Zapach jaśminu.
Od tego promieniowałem wręcz pozytywną energią, w miejsce stoickiej, beznamiętnej samokontroli.
A mogłem pojechać tramwajem, mieć wszystko gdzieś, z naburmuszoną miną stwierdzić, że jestem zmęczony a okazja nadejdzie innym razem. Tak oto życie przeleciałoby mi pomiędzy palcami zanim bym się zorientował, być może już nigdy nie wracając myślami do tych konkretnych wspomnień. Warto się czasem zatrzymać, nie odkładajmy tego do chwili, w której resztki naszego życia pochłonie monotonia, z której szponów wtedy już nie będziemy się w stanie wyrwać. Piękno świata bywa najlepszym lekiem na zmęczenie, akumulatorem, którego nic nie jest w stanie zastąpić.
Jaśmin nie był mi bliski. Jednak zapach świeżego chleba przynosił mi niemal ukłon od nieba. Czytając ten test poczułam się jak w tolkienowskim raju, nigdy tu tego czaru nie żałuj.
OdpowiedzUsuńTrafnie wyczuwam nutę tęsknoty za charakterystycznym sposobem prowadzenia tego bloga?
UsuńSpokojnie, w tym tygodniu daję sobie i czytelnikom trochę odetchnąć. Tak jak napisałem na Facebooku - za tydzień wszystko wróci do normy, poza kwestią czwartków. A ta, mam nadzieję, będzie zadowalająca.